środa, czerwca 27, 2007

Przedwczesny wy...jazd.

Korzystając z dobrodziejstwa terminów zerowych udało mi się wyrwać pod namiot jeszcze przed oficjalnymi wakacjami na krótki wyjazd. Miałem ochotę na lenistwo na plaży, więc morze było oczywistym wyborem. Jednak czy warto decydować się na wyjazd w takim terminie i gdzie warto pojechać?

Wybór padł na Świnoujście. Koleżanka, z którą jechałem ma tam działeczkę –w sensie teren, nie używki;)-, więc tam postanowiliśmy zacząć. Ze względu na brak zaufania do PKP i krótszy czas przejazdu zdecydowaliśmy się na połączenie bezpośrednie i wyjazd kilka minut przed północą by rano mieć czas na rozłożenie się. Niestety, pociąg zaczyna bieg kilka stacji wcześniej, więc 2 klasa byłą już praktycznie pełna. Perspektywa stania kilka godzin w korytarzu przekonała nas do wykupienia dopłaty do 1 klasy i takim oto miłym akcentem rozpoczęła się nasza podróż.
W planie mieliśmy rozłożenie się na polu namiotowym o wdzięcznej i romantycznej nazwie RELAX. Na stronie internetowej ośrodka wszystko było do przyjęcia, jednak nazwa rodem z PRL-u odpowiednio mnie zdystansowała. Ku mojemu szczeremu zdziwieniu pociąg dotarł na miejsce w miarę punktualnie. Promy do części miasta, do której zmierzaliśmy kursują bardzo często, więc błyskawicznie dotarliśmy na miejsce. Kilkunastominutowy spacerek i jesteśmy pod polem namiotowym –jedynym w mieście! Opłacił się mój założony pesymizm. Pole to faktycznie ośrodek-relikt rodem z PRL-u. Na obszarze kilku boisk piłkarskich znajduje się miejsce na namioty i przyczepy oraz stoją koszmarne domki do wynajęcia. Wszystko jednolite, nie podzielone nawet żywopłotami. Pole zdecydowanie miało w sobie to wewnętrzne fuj. Dla dodania smaczku otoczone jest jezdniami, na których akurat trwają prace instalacji wodociągu czy innej kanalizacji. Nie wiele myśląc podreptaliśmy na pobliski deptak i plażę. Plaża olbrzymia, czyli taka, jakich najbardziej nie lubię. Leżąc pod wydmami nie ma się szans dojrzeć morza przez bezmiar ręczników, parawanów i parasoli. Samo miasto także nie zrobiło na mnie pozytywnego wrażenia. Utkwiło gdzieś między przyzwoitym, nowoczesnym kurortem klasy DeLux –czym bez problemów by było-, a tandetą z początku lat 80-tych. Piękne, odrestaurowane hoteliki i pensjonaty przy ładnie wybrukowanym i zagospodarowanym deptaku sąsiadują z koszmarnymi budkami z fastfood-em, dokładnie takimi samymi, jeśli nie gorszymi, niż te, które mamy przyjemność oglądać przy dworcach w Katowicach. Dojścia na plażę są także, niestety bardzo zaniedbane. Miasto ma olbrzymi potencjał, przyjeżdża do niego duża ilość turystów z Niemiec, ale jakoś to nadal nie jest to. Ogólnie jestem bardzo zawiedziony. Szczytem wszystkiego są ceny. 9zł za możliwość zjedzenia kiepskiego kebabu na plastikowych krzesełkach to moim zdaniem nieuzasadniona przesada. Knajpki o jako takim klimacie są oczywiście odpowiednio droższe. Moim zdaniem nie warto dopłacać, bo nie dostaje się nic w zamian. Oczywiście im dalej od centrum, tym taniej, także w sklepach spożywczych. Na dobrą pizze załapaliśmy się chyba dopiero przy ulicy Grunwaldzkiej, dobre 15min spaceru do plaży. Mała pizzeria, której nazwy nie pamiętam, w jakimś ciągu sklepów i firm, 4 stoliki, ładny wystrój –pomarańczowe ściany gdyby ktoś jej szukał-, starająca się obsługa i dobre ceny. Kilka dni spędziliśmy na działeczce znajomej. Do morza było koszmarnie daleko, ale nic to, pogody i tak nie było. Poznałem jednak trochę miasto. Zaliczyliśmy też wycieczkę do Międzyzdrojów. To miasto także stoi na pozycji podobnej do Świnoujścia. Luksusowe hotele sąsiadują z tą samą tandetą. Zobaczyłem sławne, odciśnięte dłonie gwiazd kina i zaczęliśmy wracać do Świnoujścia. Po drodze zwiedziliśmy Fort Anioła i Fort Zachodni –chyba, ten bez komendanta. Na Wschodni się nie załapaliśmy, gdyż dojście tam jest bardzo czasochłonne –warto wynająć rowerki-, choć za pewne warto to zobaczyć. Irytujący jest fakt, że autobusy w Świnoujściu jeżdżą góra do 21.30. Po tej godzinie długie spacery czekają tych, którzy gdzieś się zasiedzą.
Postanowiliśmy przenieść się do innego miasteczka. W kafejce internetowej spodobała nam się oferta Rewala. Dojechać do niego można tylko z przesiadką w Kamieniu Pomorskim. Tu, w zasadzie bez większego zdziwienia, zawiodłem się na PKS. Ceny biletów są z księżyca wzięte i nie ma zniżek dla studentów. Szkoda, że nie sprawdziliśmy czy nie kursują prywatni przewoźnicy, ale cóż. Zebraliśmy się rano, więc w Rewalu byliśmy koło południa. Miasteczko ogólnie świetne. Malutkie, blisko niedużej plaży, pełne tego wakacyjnego, wesołego kiczyku. Kiczyku, ale nie zwykłej tandety. Mamy więc budki z łopatkami, muszelkami, kartkami, lodami itp. Znajdzie się też kilka naprawdę przyzwoitych pensjonatów dla wymagających. Miasteczko polecam, ale nie pod namiot. Pola namiotowe to kolejna klapa. Jedno podobne do RELAX-u opisanego wyżej, także położone tuż przy głównej drodze, drugie ukryte gdzieś w głębi osiedla, daleko od morza, zacienione, jakieś takie niesympatyczne. Uznaliśmy, że szkoda pieniędzy i nerwów by tam zostać, więc podjęliśmy decyzję by dojechać do Dźwiżyna. Byłem tam kilka lat wcześniej i bardzo mile wspominam. By dostać się tam czekała nas przesiadka w Trzebiatowie. Tu zostałem pozytywnie zaskoczony. Oto za połowę ceny biletu PKS firma Express Bus zawiozła nas do Trzebiatowa, a stamtąd do Dźwiżyna. Jednak da się tanio i naprawdę w lepszych warunkach, niż u państwowego przewoźnika. PKS i PKP życzę szybkiej prywatyzacji i dużej konkurencji. Firmę polecam z czystym sumieniem. Busy jeżdżą góra co godzina, nie są zapchane i ich stan nie przyprawia o próbny zawał serca.
Okazało się, że Dźwiżyno ma dwa przystanki. Wysiedliśmy na pierwszym i zaliczyliśmy zbędny spacer przez całą mieścinę. Na szczęście ma ona długość góra 4km;) Bez problemów znalazłem sprawdzone pole namiotowe „Bałtyk”. Nie wiele się zmieniło. Właściciele nadal są bardzo sympatyczni, pole wyposażone jest w zadbane, nowe toalety, umywalnię, miejsce do mycia naczyń, ogólnodostępna kuchenkę gazową i prysznice z ciepłą wodą –opłata 2zł za 10 min, faktycznie leci wrzątek;) By było sprawiedliwie muszę dać minus polu namiotowemu za to, że brama zamykana jest o 22.00 i po tej godzinie liczyć można tylko na to, że właściciel jeszcze nie zasnął. Może da się to jakoś obejść, ale nie dowiadywałem się jak Rozłożyliśmy się więc i podreptaliśmy na spacerek. Mieścinka nosi ślady poprzedniej epoki w postaci betonowych ośrodków wczasowych, jednak rozwija się w dobrą stronę. Budowane są kolejne, ładne, drewniane domki do wynajęcia i powstają różne atrakcje dla wczasowiczów. Plaża nie za duża, nie za mała, czysta i ogólnie bardzo przyjazna.. W miasteczku jest też drugie pole namiotowe, jednak z tego co pamiętam jest to jedno z tych pól wygospodarowanych na terenie ośrodka wypoczynkowego sprzed kilkudziesięciu latek. Klimat raczej mało przyjazny. My płaciliśmy 10zł od osoby + 2zł za namiot + 1,5zł od osoby opłaty klimatycznej. Zakupy radzę robić w sklepie Primo. To malutki sklepik na rogu, oddalony od pola o kilka minut spacerku, ale ceny są niższe niż w sklepach położonych bliżej. Zamknięty był jeden z większych sklepów, w którym ceny mogą być jeszcze niższe. Z knajpek polecam Bar Bajer. Nazwa głupia, ale jedzonko nie jest drogie, a sam wygląd może nie jest idealny, ale tez nie odstrasza. Mieści się on tuż przy wypożyczalni dziwnych rowerków, w której stoi sobie śmigłowiec... Dziwny widok, ale widywałem dziwniejsze rzeczy.
Skoro jesteśmy przy cenach. Zasadniczym pytaniem jest czy warto jechać nad morze przed sezonem. Moim zdaniem zdecydowanie NIE. Morze przed wakacjami to jeden wielki oddział geriatryczny. Opłaty są takie same jak w szczycie sezonu, a wiele atrakcji nie jest czynnych. Do tego dochodzą trwające gdzie niegdzie remonty i przygotowania do sezonu. Tu ktoś coś docina, tam rozkładają się gry i flipery. Ogólnie jeśli chce się wypocząć, radzę wyjazd gdzieś bliżej. Szkoda czasu i pieniędzy na bilet nad morze przed wakacjami. Co innego w sezonie, kiedy wszystko ruszy już pełną parą.
Planuję także wyjazd na Hel kiedy będzie pogoda i w Bieszczady we wrześniu. Wrażeniami z tych wyjazdów również chętnie się podzielę.

Poza przeżyciami z podróży chciałem podzielić się kilkoma „oczywistymi” złotymi myślami, które nagromadziły mi się przez lata. Dotyczą one wyjazdu pod namiot, jadania w kuchniach domowych, jadłodajniach i tym podobnych oraz żywienia się chlebkiem z czymś, a nie gotowania obiadków. Samochód także nie jest w nich uwzględniony.
· Po dotarciu do jakiejś miejscowości warto zajrzeć do informacji turystycznej i nazbierać darmowych informacji o atrakcjach, jakie nas tam mogą czekać. Czasem trafi się także darmowa mapa, a darmowych map nigdy za wiele.
· Zawsze warto dowiedzieć się, czy na danym terenie świadczy usługi prywatna firma przewozowa. Bywa ona tańsza lub przynajmniej szybsza. Chodząc po mieście koniecznie trzeba zapamiętać kiedy odchodzi ostatni bus, jeśli mamy zamiar z nich korzystać. Bywa to konieczne np.: na mazurach, gdzie pola są często oddalone od miast.
· Warto brać ze sobą scyzoryk o możliwie dużej ilości funkcji, by nie wozić osobno otwieracza do konserw, korkociągu, nożyczek itp. Zawsze przydać się może też mocny nóż, najlepiej z piłą. Wożenie ze sobą osobno piły czy siekierki jest marnowaniem przestrzeni w plecaku. Warto jednak zabrać saperkę czy nawet małą łopatkę ogrodniczą, by mieć czym okopać namiot podczas deszczu lub mieć czym budować zamki z piasku. Ciekawym patentem jest składana saperka z piłą na jednej z krawędzi łopatki. Nigdy jednak nie testowałem takiego rozwiązania. Oczywiście latarka to sprzęt obowiązkowy.
· Następnym razem zabiorę cięższy, ale wygodniejszy materac dmuchany, a nie niewygodna matę;) Po całym dniu chodzenia czy leżenia na plaży chciało by się wyspać, a mata mi tego nie umożliwia.
· Nie warto wozić ze sobą pasztecików czy konserw, ketchupu i tym podobnych rzeczy. Można je kupić na miejscu, ceny są wszędzie podobne, a sklepy widywałem w najmniejszych mieścinach.
· Chińska zupka to genialny wynalazek, a kubek wrzątku zawsze da się zorganizować. Nie warto więc wozić grzałek do wody.
· Rozpuszczalna kawka 3w1 czy 2w1 to także cud techniki. Pozwala zaoszczędzić miejsce i parę gramów, które zmarnowali byśmy na cukier, kawę i śmietankę –nawet w proszku.
· Nawet herbatkę rozpuszczalną wynaleźliśmy, a jej wielkim plusem jest to, że rozpuszcza się nawet w zimnej wodzie.
· Warto mieć ze sobą naczynie, w którym od biedy można zagotować wodę nad ogniem. Może to być kubek z nierdzewni kupiony za parę złotych na targu czy w hipermarkecie. Oczywiście sprzęt taki jak widelec, łyżka i nóż także trzeba mieć ze sobą. Praktyczne są harcerskie i wojskowe niezbędniki. Miska zawsze się przyda, talerz rzadziej, ale także warto go mieć. Ja wolę używać naczyń stalowych. Wykonane z cienkiej blachy nierdzewnej wcale nie ważą dużo. Miski z plastiku i kubeczki z duralexu dobre są jako wyposażenie przyczep, ale moim zdaniem nie sprawdzają się w turystyce „pieszej”. Nie trzeba wydawać dużych sum w sklepach sportowych czy militarnych. Dobrze sprawdzają się stare naczynie harcerskie czy wojskowe znalezione na strychu, targu staroci czy nawet na złomie. Tu ostrzeżenie dla tych, co nie widzą. Jeść i gotować w mosiądzu nie powinno się. Miedź jest nieszkodliwa, szkodliwe są jej tlenki –ta zielona patyna. Można się ich łatwo pozbyć płynem do mycia naczyń, cifem, pastą polerską, delikatnym papierem ściernym, piaskiem na szmatce czy od biedy można zdrapać nożem. Naczynia cynowe nadają się do użytku jeśli mają powyżej minimum 93% cyny, reszta to ołów i inne paprochy zazwyczaj szkodliwe, które w większej dawce szkodzą. W naczyniach cynowych nie można gotować, w miedzianych owszem. Cyny używa się natomiast do bielenia kociołków, ale osobiście nie radzę używania kociołka, co do którego nie wiemy jakiej cyny użyto. Żeby absolutnie nikomu nie przyszło do głowy gotowanie w naczyniach ocynkowanych! To te, na których powierzchni widać jakby wzorki kamuflażu w odcieniach szarości. Opary cynku są bardzo szkodliwe, wiec i gotowanie w nim. Mówię to tym, bo czasem można znaleźć fajne wiaderka na doniczki w sklepach ogrodniczych, które aż proszą się, by powiesić je nad ogniskiem.
· A’propos sklepów z militariami i sprzętem turystycznym. Można w nich znaleźć świetne gadżety takie jak paliwo turystyczne z odpowiednim stojaczkiem, zapałki sztormowe itp. Jednak przydatne są one w sytuacjach ekstremalnych, na obozach harcerskich czy surwiwalowych, a nie podczas zwykłych, wakacyjnych wyjazdów. Jeśli ma się nadmiar miejsca, można zabrać kostkę takiego paliwa, ale w zasadzie po co.
Wiele ze sprzętu turystycznego można zdobyć taniej używając umiejętności kombinowania. Oczywiście warto stawiać na jakość, ale jeśli jedzie się gdzieś raz w roku na kilkanaście dni, nie warto marnować funduszy na sprzęt, lepiej wydać je na wakacyjne przyjemności. Nie mówię tu rzecz jasna o obozach przetrwania.
· Przyzwoity obiad w czymś w stylu „kuchnia domowa” wart jest góra 15zł. Każda złotówka ponad tą kwotę to opłata za miejsce, a nie dodatkową ilość czy lepszą jakość. Obecnie powstaje coraz więcej takich kuchni, wiele ośrodków wczasowych „starej daty” proponuje wykupienie pojedynczego obiadu by zwiększyć dochody itd. Można już jadać tanio i dobrze, więc wożenie ze sobą słoików z gulaszem, garnka i przypraw, kupowanie makaronu itp. możemy sobie odpuścić. Nie ma sensu brać ze sobą cukru, bo praktycznie wszędzie można kupić małe saszetki... lub podprowadzić je w McDonaldzie;) Jeśli nie musimy, nie warto tracić czasu i zdrowia na fast foody. Żeby się tym najeść, trzeba wydać tyle, ile wydamy na dobry obiad w kuchni domowej –najlepiej wychodzi się na pierożkach, mąka dostarcza węglowodanów, do tego mięsko lub serek, a cena zazwyczaj nie przekracza 8zł. Zdecydowanie nie warto żywić się przy głównych deptakach lub w pobliżu centrów miast.
· Zamiast masła świetnie sprawdza się sos kanapkowy w słoikach. Kosztuje nie dużo, robią go różne firmy, łatwiej go przewozić, nie topi się itd. Genialny jest także dżem w pojemniczku do wyciskania. Można robić kanapeczki nawet na plaży, z krojonego chlebka bez użycia noża, nie paskudząc jedzenia piaskiem itp.
· Wożenie ze sobą proszku do prania nie ma sensu. Mydełko ma wiele ciekawych zastosowań, w tym funkcję prania. Zawsze warto jednak zabrać szczotkę do rąk.
· Choruje się zawsze wtedy, kiedy nie ma się lekarstw.
· Od razu należy ignorować pola namiotowe, których cennik zajmuje 3 karty strony internetowej i przypomina algorytm. Ja wolę jasne zasady odpłatności, a nie negocjowanie z personelem, czy mam namiot 2 czy 3 osobowy itd.
· Zawsze warto brać ze sobą kobietę o ładnych, sarnich oczach. Przyda się kiedy trzeba będzie zorganizowała wrzątek itp.;) Ludzie dziwnie patrzą na faceta w czerni z łańcuchem z czaszek przy boku.


Kajetan

3 Comments:

At 1:56 PM, Anonymous Anonimowy napisał...

Wyjazd nad polskie morze grozi ponoc syfilisem,podziwiam odwage!

 
At 11:31 AM, Anonymous Anonimowy napisał...

To jest poradnik wakacyjny czy felieton?

 
At 8:49 PM, Anonymous Anonimowy napisał...

To jest konstruktywna krytyka czy nieudolna ironia? Jeśli za dużo literek, to nie czytać. Po grzyba się przemęczać intelektualnie, przecież są wakacje. Kajetan

 

Prześlij komentarz

<< Home