Kto ma dobry gust, a kto zły? Kto jest wszechwładnym mecenasem rzeczy „dobrych”? W ostatnim numerze „Przekroju” natknąłem się na notkę dotyczącą kapeli Evanescence. Autor, Jarek Szubrycht, straszliwie zjechał i zespół i jego fanów. Tak oto, według niego, Evanescence produkuje muzykę wypraną z erotyki, będącą pobrząkiwaniem przytłoczonym pseudooperowym wyciem. Fani natomiast mają po 15 lat, a ich gotycka stylizacja jest efektem burzy hormonów (ciekaw jestem, czy był by na tyle odważny, by powiedzieć coś podobnego o stylu modnych teraz gwiazd).
Cóż, każdy ma prawo do własnego zdania i interpretowania rzeczywistości. Nie jestem fanem Evanescence, jednak lubię ich muzykę. Znam też kulturę gotycką, czy też goth -ycką. Wiem, że w Polsce, jak i na całym świecie utożsamiają się z nią – w taki czy inny sposób - ludzie zdecydowanie starsi, niż owe 15 lat. Dowodem na to jest publiczność na naszej rodzimej Castle Party i innych podobnych festiwalach rozsianych po Europie oraz społeczność rozmaitych forów internetowych. Nie jest to wiedza tajemna, więc coś zdaje mi się, że Jarek Szubrycht po prostu zignorował pewne podstawowe zasady dziennikarskiego fachu lub sam dał upust swoim „hormonom”. Swoją drogą przypomina mi się tekst „góry mięsa z hormonami” pochodzący, z tego co pamiętam, od jednego ze słuchaczy pewnej rozgłośni radiowej – ale to tak na marginesie. Tak czy owak, efektem jego braku profesjonalizmu jest tekst obrażający bogu ducha winnych ludzi. W tym miejscu warto zastanowić się, jak tak subiektywny tekst znalazł się w gazecie, którą uważałem za profesjonalnie przygotowywaną. Gdybym chciał wczuć się w ducha czasów, powiedział bym, że to na pewno inspiracja WSI, czy byłych agentów. Takie odpowiedzi pozostawię jednak innym i nie będę roztrząsał tej kwestii.
Chwilę refleksji poświęcę natomiast sensowności takich wypowiedzi. Moje pokolenie wychowane zostało częściowo przez media zagraniczne, więc we krwi mamy pewnego rodzaju przyzwyczajenie do wolności. Czy jednak doświadczamy jej? Czy na pewno społeczeństwo wie, co owa wolność oznacza? Moim skromnym zdaniem prawdziwa wolność oznacza nie tylko to co ja mogę, ale to co mogą inni, a mi nic do tego. Oczywiście mówię to o wolności ograniczonej prawem, dobrymi manierami itp. Niestety, na co dzień dostrzegam jakieś takie dziwne skrzywienie Polaków. Jakbyśmy żyli w społeczeństwie stanowym, a każdy uważał się za szlachcica. Jednostki mają się za „równiejsze”, brakuje umiejętności współżycia nawet w najbardziej przyziemnych kwestiach jak poruszanie się piechotą po mieście tak, by omijać się nawzajem, a nie zmuszać wszystkich do omijania siebie samego. Brakuje tolerancji i zrozumienia, że już nie ma jednego, jedynie słusznego rozwiązania, jednej ideologii, są za to rozwiązania równorzędne, choć różniące się od siebie. Mam tu na myśli chociażby kwestię ubioru – poruszona przez autora przytoczonego we wstępie artykułu. Dlaczego każdy nie miał by dawać upustu swojemu gustowi, jeśli ubiór jest czysty, nie śmierdzi, nie powoduje zgorszenia czy nie zakrawa o „propagowanie treści erotycznych”? Dlaczego ja miał bym ubierać się kolorowo w modnych sklepach, jeśli mi to nie odpowiada? Mógłbym usiłować uzasadnić swój gust jakimiś pseudo logicznymi argumentami – co uczynił pan Szubrycht - i wpierać to innym ludziom, jako jedynie słuszną ideologię. Mógłbym twierdzić, że czerń jest elegancka, estetyczna, a moda współczesna to tylko zbiór przypadkowych elementów, w których człowiek wygląda, jakby okradł kosz PCK stojący na ulicy. Mógłbym utrzymywać, że w dresach to na boisko, a w garniturach do biura i trumny. Mógłbym też uzasadniać swoja niechęć do jazzu i kultury klubowej. Tylko po co, skoro to i tak jest jedynie kwestia gustu? Swoją drogą były czasy, że „na logikę” uzasadniano niewolnictwo, holokaust, czy wyprawy krzyżowe. Tak naprawdę to ten sam mechanizm, tylko skutki nie aż tak „masowe”.
Oczywiście, jako socjolog wiem, że istnieją pewne role społeczne, maski, które człowiek musi ubierać, by normalnie funkcjonować. Nie żyjemy jednak w dziewiętnastym wieku. Surowość owych norm odchodzi do lamusa. Potrafimy się komunikować. Przyszedł czas opowiadania o seksie z małżonkiem w „rozmowach w toku”, biznesmeni golą głowy na łyso i jeżdżą Landrover-ami, bibliotekarki noszą po 15 kolczyków i kolanówki w czaszki, co nie przeszkadza nikomu w pracy.
Mamy tą wolność, wiec korzystajmy z niej umiejętnie, czyli dajmy korzystać innym. Nie róbmy z siebie idiotów, którzy strasznie upierają się przy jakiś bzdurnych przyzwyczajeniach, swoją niechęć do zmian, tolerowania innych i zastanowienia skrywają za zasłoną źle pojętej kultury.
Tu powrócę do kwestii artykułu i krytyków. Czy krytycy istnieją po to, by w mediach opiniotwórczych dawać upust swoim emocjom i atakować twórczość, która im się nie spodobała, czy też by pomagać wybrać ciekawe pozycje w gąszczu propozycji? Jeśli to pierwsze, to albo powróciliśmy do PRL-u, kiedy każdy miał mieć prace, choćby najbardziej bzdurną i niepotrzebną, albo owi krytycy uprawiają sztukę dla sztuki i ich twórczość jako taka również podlega krytyce, jednocześnie nie ma żadnego zastosowania, nie jest z definicji użyteczna.
Czy nie czas już otworzyć oczy i uznać, że społeczeństwo to nie jednolita masa, wielka plama, a wiele barw – jak w twórczości neoimpresjonistycznej? Może wypowiadając się o sztuce, czy po prostu rozmaitej twórczości pora zacząć mówić „ta książka spodoba się osobom takim a takim, jest napisana w takim a takim stylu, ale nie przypadnie do gustu takim a takim osobom” zamiast „książka jest beznadziejna, nie podoba mi się i w ogóle jest fuj”. Wymagało by to faktycznego poznania społeczeństwa, jednak dlaczego nie mielibyśmy wymagać od dziennikarzy, więc i krytyków profesjonalizmu, jak od lekarzy? Dlaczego gdyby Tomasz Lis w swoje programy zaczynał od słów „niech Pan powie kim Pan jest, bo ja nie wiem i w zasadzie to o co chodzi” uznalibyśmy go za złego dziennikarza, a krytyków atakujących wszystko, co nie jest zgodne z ich gustami nie uznajemy po prostu za miernych krytyków? Czy warto ich słuchać i czy warto w ogóle dopuszczać ich do głosu, skoro ich zdanie może być w zasadzie równoważne ze zdaniem sąsiadki? Czy warto tracić czas i miejsce np.: w gazetach na zamieszczanie tam opinii krytyków, zamiast zamieścić tam listę nowych pozycji i czasami wywiad z wykonawcą/autorem? Czy w ogóle ma sens zamieszczanie działu „kultura” w gazetach? Czy ma sens wypowiadanie się na temat jakiejkolwiek muzyki w prasie nie związanej z danym nurtem muzycznym? A może pozostawić słuchacza nieskalanego cudzą opinią i po prostu puszczać fragmenty promocyjne w radio czy telewizji? Czy nie lepszym rozwiązaniem było by publikowanie fragmentów tekstów książek, zamiast zdania na ich temat wypowiedzianego przez kogoś? Te pytania rzucę na pastwę właśnie krytyków. Najchętniej tych początkujących. Moim zdaniem odpowiedź na te pytania zależy właśnie od tego, jakich krytyków będziemy mieli. Czy tych profesjonalnych, czy amatorów mówiących o swoich prywatnych odczuciach.
Słowem zakończenia apel do wszystkich. Do młodych, starych, czarnych, białych, gothów, fanów techno, pań w garsonkach i mężczyzn w swetrach. Zanim publicznie dacie upust swojemu niezadowoleniu z czyjegoś wyglądu, zanim parskniecie śmiechem na czyjś widok, zanim zrobicie głupią minę. Zanim powiecie „gówniarz się popisuje, pewnie ma problemy ze sobą” zastanówcie się nad sobą samym. Wszystko jest względne, nic nie jest uniwersalne. Wychodząc na ulicę istniejemy zarówno w swoim umyśle, jak i w umysłach innych, a przecież każdy jest trochę inny. Możesz być przekonany, że chodząc w garniturze, jesteś elegancki i taki, jak powinieneś, ale przecież ktoś może rozpoznać w nim krój sprzed 5 lat, więc według niego niemodny i nieestetyczny. Ten sam garnitur może być uważany za elegancki lub wręcz przeciwnie, bo źle dopasowany do sylwetki, bo w nieodpowiednim kolorze. Nakładając nowe ciuchy New Yorker-a, czy House-a w oczach jednych stajesz się modny, w oczach innych śmieszny. Dajmy więc sobie spokój z mierzeniem innych swoją miarką i przynajmniej nie wypowiadajmy swoich opinii jako „jedynie słusznych”, bo i to w oczach pewnych osób może uchodzić nie za objaw dobrego gustu, a za brak kultury i pomyślunku. Nie bądźmy narodem ograniczonych twardogłowych. Bo przecież czy istnieje gust nietykalny, odpowiedzialny za wybór kobiety/mężczyzny życia i gust, który można atakować odpowiedzialny za muzykę czy kształtowanie swojego wizerunku? Otóż nie. Istnieje człowiek i to jego atakujemy i obrażamy, tak samo jak kiedyś atakowano Indian w obu Amerykach, za to, że byli inni, czyli „gorsi”. Do póki czyjaś wolność nie narusza twojej, nic ci do niego. Tu pewnie pojawią się głosy, że przecież to, co tutaj zapisałem, jest jedynie wyrazem mojego własnego gustu. Owszem, może i tak jest. Jednak nigdy nie uważałem, że nie ma żadnych granic, a ten tekst jest swojego rodzaju apelem, by nie naruszać wolności innych osób. Nie można chowając się za wolnością słowa bluzgać i obrażać tak samo, jak nie może być tak, że zasłaniając się wolnością, plujemy pod nogi drugiej osobie, ordynarnie zasłaniamy parasolem rozkład jazdy autobusów, czy wreszcie palimy papierosa za papierosem w nie wietrzonym pomieszczeniu „bo nie ma zakazu palenia”. Oczywiście, że owej wolności trzeba bronić, jednak powinna istnieć równowaga, między dobrem jednostki, a dobrem innej jednostki czy ogółu. Kiedyś istniały maniery. Teraz uległy niestety zatarciu. Warto by do nich wrócić, zrozumieć je i samemu, dobrowolnie oddać fragment swojej wolności, by żyło się lepiej, bo przecież świat składa się z ludzi równych sobie. To jednak musiało by wynikać z kultury, którą niełatwo zmienić.
Kajetan
mlodzigniewni@o2.pl
(w tytule proszę wpisać imię autora)