poniedziałek, listopada 27, 2006

Bandidas

Niedawno obejrzałem film, który miał polski tytuł tylko do końca nie wiem który to był. Ponieważ ani Bandidas, ani SexiPistols nie jest dla mnie polską nazwą. Ale co zrobić. Pewnie nigdy się nie dowiem, która to polska nazwa.
Nie o tym chciałem jednak napisać. Oglądając ten film naszło mnie kilka przemyśleń. Największe i najważniejsze to to, że Penelope Cruz jest ładniejsza niż Salma Hayek. Pierwszy raz mogłem to stwierdzić dokładnie, bo to był pierwszy film, w którym wystąpiły razem. Jeśli ktoś chce się odmóżdżyć to polecam ten film. Poza pięknymi widokami (i nie mówię tu o bezdrożach Meksyku) nie ma tam nic ciekawego. A co do pozostałych przemyśleń nie miały one w ogóle zwiazku z filmem.

Adam
mlodzigniewni1984@o2.pl

środa, listopada 22, 2006

V for Volność

Tytuł tekstu przekornie wiąże tytuł filmu V for Vendetta z błędnym rozumieniem słowa wolność panującym w Polsce. Kwestia wolności poruszona była już we wcześniejszym moim tekście. Tutaj jednak powraca w nieco innym kontekście.

Nie udało mi się pójść na ten film do kina. Zbrakło chyba motywacji, a może funduszy. Nie istotne. W każdym razie dobrze się stało, bo dane mi było oglądać go grubo po wyborach, więc w chwili, kiedy sytuacja polityczna jest już w miarę jasna. Niestety, od razu nasunęły mi się nieciekawe skojarzenia. Konserwatywna prawica u steru, dyktator nie dzielący się władza, tworzący rzeczywistość rękoma uzależnionych od niego działaczy partyjnych. Jeden kraj, jedna partia, jeden fuhrer... ops, kanclerz.
Władza utrzymywana poprzez manipulację, zastraszanie własnego narodu, czystki, mordy i eksperymenty medyczne w imię „nauki”. Płomienne przemówienia kanclerza i jego „ministra propagandy” maskujące brutalne działania aparatu nadzoru. „Nawracanie” na jedynie słuszna wiarę. Komuś wydaje się, że to film przedstawiający sytuację w czasie drugiej wojny? Nic bardziej błędnego. Akcja filmu osadzona jest w niedalekiej przyszłości, na dodatek w Anglii.
Są ludzie, którzy uważają kino hollywoodzkie za niewarte oglądania, za tanią, prostą rozrywkę jednocześnie wychwalając kino alternatywne czy teatr. Film, o którym mówię łączy teatr z kinem. W sposób bardzo prosty opowiada historię nie mieszając się w wyjaśnianie wątków pobocznych, jednocześnie wykorzystuje efekty specjalne do potęgowania emocji, operuje zbliżeniem, które w teatrze jest niewidoczne, a przecież tak sugestywne. Do tego szczypta muzyki i szerokich kadrów. Co ciekawe, to nie jest film o strzelaninach. Są w nim może ze dwie sceny, w których ktoś używa broni palnej. Nie przesadzono również z walką wręcz. Niezwykle istotnym faktem jest to, że nie ma wroga głównego, tak samo potężnego, jak nasz bohater „V”. Nie ma Jokera, Violatora czy Goblina. Jest jednak idea walki ze złem wynikającym z systemu i osobista zemsta. Dla każdego coś miłego. Wszystko to tworzy prostą, jednocześnie pobudzającą historię.
Pobudzającą, bo dla ludzi mających jako takie pojęcie o historii i przynajmniej trochę myślących stanowić może tą iskrę pobudzającą do myślenia o Polsce właśnie. Każdy wie, że Hitler był zły, no ale przecież doszedł do władzy w Niemczech. U nas nie mogłyby się zdarzyć podobne historie. Czy aby na pewno? Film ten daje jasno do zrozumienia, że za zasłoną patriotyzmu i pobożności kryć się mogą te same chore ambicje i żądza władzy. Te szlachetne hasła mogą stać się przepustką dla karierowiczów, nie mających tak naprawdę ani własnych poglądów, ani zasad moralnych. Czy ktoś chciałby, by „policjanci” byli gwałcicielami? By ludzie znikali za poglądy, inną wiarę czy „niepoprawne” upodobania seksualne? Ja nie. Jeśli ktoś odpowiedział „tak”, sugeruję zastanowienie się, co było by gdyby nagle sytuacja się odwróciła i to konserwatystów zaczęto by prześladować w sposób brutalny i godzący w ich prawa. Proponuję też kilka lekcji historii o PRL. Taki mały powód do refleksji.
Film polecam jako rozrywkę, ale i jako łatwy i przyjemny sposób otwarcia oczu sobie, swoim znajomym czy młodzieży –nie jest nazbyt brutalny. Nie bądźmy ślepi na to, co dzieje się w naszym kraju. Milczenie oznacza zgodę, a na pewne rzeczy zgody być nie może. Jak przewracające się klocki domina milcząca zgoda na pewne niepokojące zdarzenia buduje we władzy poczucie bezkarności i jest powodem kolejnych bardziej już niepokojących zdarzeń.
Każdy jest częścią jakiejś mniejszości. To nie jest hasło, tylko prawda. Nie można dopuścić, by mniejszość, która najgłośniej krzyczy, narzucała prawa całemu narodowi.
Mam nadzieje, że moja aluzja zostanie odpowiednio odczytana. Niech ci, którzy nie chodzą na wybory zaczną, a ci, którzy głosują niech nie dają się zwieść hasłom. Historia lubi się powtarzać i nie raz to robiła, dlatego warto być świadomym ewentualnych konsekwencji pewnych wyborów i umieć odpowiednio wcześnie odczytywać symptomy wydarzeń, które mogą, a nie powinny mieć miejsca. Na koniec apeluję o tolerancję i uszanowanie innych ludzi oraz nadmienię, że mój kolejny tekst będzie się chyba tyczył właśnie kwestii homoseksualizmu –również poruszanej we wspomnianym filmie.

Kajetan
mlodzigniewni1984@o2.pl

wtorek, listopada 21, 2006

World Trade Center

Udało się zrobić Olivierowi Stone`owi film wyjątkowy, niepowtarzalny, a to z tego względu, że to pierwszy film o którym można powiedzieć że jest - oczyszczający...nie, inaczej...przeczyszczający.

Oglądałem parę dni temu film Oliviera Stone`a "World Trade Center"...i jedyna recenzja na jaką on zasługuje to taka, że rzygać się chce od patetyzmu z jakim film ten został zrobiony!!!

Wojtek
mlodzigniewni1984@o2.pl

wtorek, listopada 14, 2006

Pierrepoint - ostatni kat


Film opowiada historię najsłynniejszego w czasach powojennych...kata. Był on zarazem ostatnim katem w Wielkiej Brytanii. W przeciągu 22 lat powiesił ponad 600 ludzi.

Lecz zacznijmy od początku. Wszystko zaczyna się od rozmowy kwalifikacyjnej. Pierrepoint wygląda na najbardziej niezorientowanego wśród osób, które znajdują się na tej rozmowie. Okazuję się jednak, że jest on perfekcjonistą, zostaję więc zatrudniony. Należy dodać, że jest to praca dodatkowa i raz na jakiś czas wyjeżdża z domu na dwa dni, spełnia swój obowiązek i wraca. Do jego zadań należy ocenienie długości sznura, związanie skazanego, nałożenie chusty, sznura i pociągniecie za dźwignię. Pierrepoint robi to z wielką dokładnością i zdobywa uznanie w coraz większych kręgach ludzi wiedzących czym on się zajmuję (nawet najbliżsi przyjaciele nie wiedzą o jego dodatkowej pracy, ponieważ zabrania tego kodeks). Jego dokładność i przykładanie się do pracy doprowadza do tego, że zostaje zaangażowany do wieszania niemieckich zbrodniarzy wojennych. Jest to dla niego nagroda i kara. Nagroda ponieważ dostaje za to dużo pieniędzy i może wyjść na swoje, a karą ponieważ staję się sławny. Jego życie staje się coraz cięższe, a sam Pierrepoint napotyka na coraz większe trudności w swojej pracy. Do końca filmu człowiek zastanawia się czy bohater wytrzyma tą presję czy tak jak jego ojciec nie da rady i popełni samobójstwo.
Naprawdę ciekawy film, który pokazuję jak twardy trzeba mieć charakter, żeby znieść taką pracę, co trzeba zrobić, żeby nie myśleć o tym, że zabija się ludzi.

Film, który na pewno poruszy na nowo kwestię kary śmierci. W dzisiejszych czasach nie zabija się ludzi wieszając ich na szubienicy i odpowiedzialność nie spada na jednego człowieka. W Stanach gdzie jest akceptowana kara śmierci jest krzesło elektryczne i tam podobno kilka osób ciągnie za dźwignię i nie wiadomo, która przewodzi prąd. Ma to na celu zmniejszanie depresji wśród wykonujących tę pracę.
Jakie jest moje zdanie co do kary śmierci? Zróżnicowane. Wydaje mi się, ze powinna być. Dlaczego ma żyć osoba, która ma ręce splamione czyjąś krwią? Wiadomo, że krzykną niektórzy - ale przecież nie wiadomo do końca czy on zabił czy nie. Mają oni rację, dlatego też nie jestem za nią definitywnie tylko wciąż się zastanawiam.

Adam
mlodzigniewni@o2.pl

poniedziałek, listopada 13, 2006

Wybory, wybory i po wyborach....

14 godzin spowodowało jak zwykle wiele zamieszania, wiele godzin rozmów i miliony wydrukowanych kart i zniszczonych drzew.

Każda komisja wyborcza ma około dwóch tysięcy osób, które mogą zagłosować. Dla przykładu dajmy na to, że komisja ma tysiąc siedemset wyborców. Od kilku lat frekwencja nie przekracza 50% lub robi to minimalnie. Wystarczy zatem dać danej komisji tysiąc kart do głosowania. Co robi tak zwana centrala? Wysyła ich tysiąc pięćset. Wykorzystanych ich jest około dziewięćset a reszta wraca niewykorzystanych. Setki drzew ścinanych są niepotrzebne. A założę się, że żadnego drzewa nie posadzili. Ale nic nie poradzimy, wybory muszą być.
Kolejny ważnym problemem jest frekwencja. Jest ona, jak wspominałem, niezbyt duża. Rozmawiałem z kilkoma osobami i co usłyszałem??
- Mnie to nie kręci, co będę chodziła.
- A tata nie mógł, a mnie się samej nie chciało iść.
- Wolałem sobie autem pojeździć i olałem wybory.
- Gdzieś mam te wybory i tak nic nie poradzę na nich.
- No niby chciałam iść, ale mi się odechciało.
Jedne z wielu wypowiedzi , które dziś usłyszałem. Są to wypowiedzi niestety młodych osób, które w przyszłości będą kształtować nasz kraj. Kto będzie zatem głosował, gdy starsi ludzie umrą?? Kolejną złą informacją jest to, że jedna z osób, która mi tak opowiadała jest studentem politologii.
Wojtek ten temat już poruszył - czyli ludzie, którzy startowali a według niektórych nie powinni. Po pierwsze pan Konowicz. Człowiek, który wygląda jak żywcem wyciągnięty z PRL-u startuje z Komitetu nazwanego (sic!) Podlesie XXI wieku. Zdobył 3% głosów na prezydenta Białegostoku i wielką popularność w Internecie. Tak wielką, że któryś z internautów zapytał się w żartach czy nie wystartuje on (Kononowicz nie internauta) do wyborów prezydenckich. Kandydat na prezydenta niestety wziął to na poważnie i już zaczyna swoje tournee po Polsce, co więcej żąda ponownych wyborów w Białymstoku. Kolejna osoba to pani Edyta Nędziak:
http://www.edytanedziak.pl/
która zasłynęła tym, że opublikowała na swojej stronie dość odważne zdjęcia jak na panią radną. Na koniec coś z własnego podwórka. Na jednej z list pojawiła się osoba, która na co dzień zajmuję się rozlewań piwa w knajpie i nigdy nie zauważyłem, żeby wyglądała na taką, która wie cokolwiek o polityce. Moje pytanie brzmi czy to tak ważne jest, żeby na liście było jak najwięcej kandydatów, że dajemy na nią byle kogo byle tylko było dużo osób na niej?? Jaki to ma sens.

Teraz trochę zmienię temat i polecę wszystkim książkę, którą właśnie skończyłem czytać. Jest to najnowsza książka Tomasza Lisa "Polska, głupcze!". Polecam ją szczególnie tak zwanym politycznym ignorantom. Lis opisuje wszystkie znane, nowe i starsze wpadki słowne i nie tylko ludzi władzy. Przytacza wypowiedzi "wielkiego oratora" Lecha Wałęsy, wypowiedzi z przeszłości teraźniejszych władz i opozycji i pokazuję się jak się tego trzymają a raczej nie trzymają. Tłumaczy co oznacza prawa goleń, TKM, moher i wiele wiele innych. Naprawdę polecam, ponieważ jest to porządnie napisana książka.

Adam
młodzigniewni@o2.pl

Polska?dupcze!

A to Polska właśnie! Trzeba potrafić cieszyć się z tego co się ma pomimo że to bagno, farsa i kolejny powód dlaczego zagranica się z nas śmieje – taką zasadę wyznaje chyba większość ludzi którzy komentują wyniki wczorajszych wyborów trąbiąc na lewo i prawo, że frekwencja była wysoka.
No cóż jeżeli frekwencja w granicach 45 % jest m.in. dla pana Ferdynanda Rymarza (szef Państwowej Komisji Wyborczej) wysoka to tylko tymi słowy możemy tłumaczyć sobie, że ponad 50 % uprawnionych do głosowania znowu miało w tym ważnym dniu swój kraj w dupie. Staczamy się po równi pochyłej, i już za kilka lub kilkanaście lat szef PKW będzie mógł powiedzieć że w kolejnych wyborach mieliśmy rekordowe frekwencje 15,14,10,5 procent. Kogo za to winić, ultrapesymiści oczywiście krzykną „koalicje PiS-Samoobrona-LPR”. Moim zdaniem koalicja miała na to taki wpływ jak Adam Małysz na porażkę polskich siatkarek w MŚ, czyli żaden albo bardzo znikomy (bo „na upartego” zawsze się można czepiać). To po prostu kolejna wada naszego społeczeństwa – lenistwo i życie według zasady „co ma być to będzie” - stąd tytuł "Polska?dupcze!"bo wiekszość z nas mysli o sobie a nie o kraju. Najbardziej mnie boli że za jakiś czas Ci którzy nie głosowali będą skandować hasła przeciwko rządowi, sejmikom, prezydentom itp. tak naprawdę nie mając do tego prawa bo w swojej bezgranicznej głupocie pozwolili w wyborach wybierać za siebie.
Ale Ja – Wojciech Trela - z dumą obwieszczam że znalazłem rozwiązanie dla niskiej frekwencji. A mianowicie, Wy którzy nie głosowaliście z lenistwa, spieprzajcie za granicę zmywać gary, kłaść regipsy i koniecznie przyjmijcie tam nowe obywatelstwo, żebyście innym wstyd przynosili.


P.S.
…I dzięki temu, że mamy społeczeństwo jakie mamy kandydatem na prezydenta Białegostoku może zostać taki pan Kononowicz (patrz link poniżej), który owszem swoją dziecinnością mnie rozbraja, ale nie chciałbym żeby rządził moim miastem…

http://www.youtube.com/watch?v=gIkR3I-3FTM


Wojtek
mlodzigniewni@o2.pl

czwartek, listopada 09, 2006

Trzy słowa do krytyków oraz rzecz o wolności.

Kto ma dobry gust, a kto zły? Kto jest wszechwładnym mecenasem rzeczy „dobrych”?

W ostatnim numerze „Przekroju” natknąłem się na notkę dotyczącą kapeli Evanescence. Autor, Jarek Szubrycht, straszliwie zjechał i zespół i jego fanów. Tak oto, według niego, Evanescence produkuje muzykę wypraną z erotyki, będącą pobrząkiwaniem przytłoczonym pseudooperowym wyciem. Fani natomiast mają po 15 lat, a ich gotycka stylizacja jest efektem burzy hormonów (ciekaw jestem, czy był by na tyle odważny, by powiedzieć coś podobnego o stylu modnych teraz gwiazd).
Cóż, każdy ma prawo do własnego zdania i interpretowania rzeczywistości. Nie jestem fanem Evanescence, jednak lubię ich muzykę. Znam też kulturę gotycką, czy też goth -ycką. Wiem, że w Polsce, jak i na całym świecie utożsamiają się z nią – w taki czy inny sposób - ludzie zdecydowanie starsi, niż owe 15 lat. Dowodem na to jest publiczność na naszej rodzimej Castle Party i innych podobnych festiwalach rozsianych po Europie oraz społeczność rozmaitych forów internetowych. Nie jest to wiedza tajemna, więc coś zdaje mi się, że Jarek Szubrycht po prostu zignorował pewne podstawowe zasady dziennikarskiego fachu lub sam dał upust swoim „hormonom”. Swoją drogą przypomina mi się tekst „góry mięsa z hormonami” pochodzący, z tego co pamiętam, od jednego ze słuchaczy pewnej rozgłośni radiowej – ale to tak na marginesie. Tak czy owak, efektem jego braku profesjonalizmu jest tekst obrażający bogu ducha winnych ludzi. W tym miejscu warto zastanowić się, jak tak subiektywny tekst znalazł się w gazecie, którą uważałem za profesjonalnie przygotowywaną. Gdybym chciał wczuć się w ducha czasów, powiedział bym, że to na pewno inspiracja WSI, czy byłych agentów. Takie odpowiedzi pozostawię jednak innym i nie będę roztrząsał tej kwestii.
Chwilę refleksji poświęcę natomiast sensowności takich wypowiedzi. Moje pokolenie wychowane zostało częściowo przez media zagraniczne, więc we krwi mamy pewnego rodzaju przyzwyczajenie do wolności. Czy jednak doświadczamy jej? Czy na pewno społeczeństwo wie, co owa wolność oznacza? Moim skromnym zdaniem prawdziwa wolność oznacza nie tylko to co ja mogę, ale to co mogą inni, a mi nic do tego. Oczywiście mówię to o wolności ograniczonej prawem, dobrymi manierami itp. Niestety, na co dzień dostrzegam jakieś takie dziwne skrzywienie Polaków. Jakbyśmy żyli w społeczeństwie stanowym, a każdy uważał się za szlachcica. Jednostki mają się za „równiejsze”, brakuje umiejętności współżycia nawet w najbardziej przyziemnych kwestiach jak poruszanie się piechotą po mieście tak, by omijać się nawzajem, a nie zmuszać wszystkich do omijania siebie samego. Brakuje tolerancji i zrozumienia, że już nie ma jednego, jedynie słusznego rozwiązania, jednej ideologii, są za to rozwiązania równorzędne, choć różniące się od siebie. Mam tu na myśli chociażby kwestię ubioru – poruszona przez autora przytoczonego we wstępie artykułu. Dlaczego każdy nie miał by dawać upustu swojemu gustowi, jeśli ubiór jest czysty, nie śmierdzi, nie powoduje zgorszenia czy nie zakrawa o „propagowanie treści erotycznych”? Dlaczego ja miał bym ubierać się kolorowo w modnych sklepach, jeśli mi to nie odpowiada? Mógłbym usiłować uzasadnić swój gust jakimiś pseudo logicznymi argumentami – co uczynił pan Szubrycht - i wpierać to innym ludziom, jako jedynie słuszną ideologię. Mógłbym twierdzić, że czerń jest elegancka, estetyczna, a moda współczesna to tylko zbiór przypadkowych elementów, w których człowiek wygląda, jakby okradł kosz PCK stojący na ulicy. Mógłbym utrzymywać, że w dresach to na boisko, a w garniturach do biura i trumny. Mógłbym też uzasadniać swoja niechęć do jazzu i kultury klubowej. Tylko po co, skoro to i tak jest jedynie kwestia gustu? Swoją drogą były czasy, że „na logikę” uzasadniano niewolnictwo, holokaust, czy wyprawy krzyżowe. Tak naprawdę to ten sam mechanizm, tylko skutki nie aż tak „masowe”.
Oczywiście, jako socjolog wiem, że istnieją pewne role społeczne, maski, które człowiek musi ubierać, by normalnie funkcjonować. Nie żyjemy jednak w dziewiętnastym wieku. Surowość owych norm odchodzi do lamusa. Potrafimy się komunikować. Przyszedł czas opowiadania o seksie z małżonkiem w „rozmowach w toku”, biznesmeni golą głowy na łyso i jeżdżą Landrover-ami, bibliotekarki noszą po 15 kolczyków i kolanówki w czaszki, co nie przeszkadza nikomu w pracy.
Mamy tą wolność, wiec korzystajmy z niej umiejętnie, czyli dajmy korzystać innym. Nie róbmy z siebie idiotów, którzy strasznie upierają się przy jakiś bzdurnych przyzwyczajeniach, swoją niechęć do zmian, tolerowania innych i zastanowienia skrywają za zasłoną źle pojętej kultury.
Tu powrócę do kwestii artykułu i krytyków. Czy krytycy istnieją po to, by w mediach opiniotwórczych dawać upust swoim emocjom i atakować twórczość, która im się nie spodobała, czy też by pomagać wybrać ciekawe pozycje w gąszczu propozycji? Jeśli to pierwsze, to albo powróciliśmy do PRL-u, kiedy każdy miał mieć prace, choćby najbardziej bzdurną i niepotrzebną, albo owi krytycy uprawiają sztukę dla sztuki i ich twórczość jako taka również podlega krytyce, jednocześnie nie ma żadnego zastosowania, nie jest z definicji użyteczna.
Czy nie czas już otworzyć oczy i uznać, że społeczeństwo to nie jednolita masa, wielka plama, a wiele barw – jak w twórczości neoimpresjonistycznej? Może wypowiadając się o sztuce, czy po prostu rozmaitej twórczości pora zacząć mówić „ta książka spodoba się osobom takim a takim, jest napisana w takim a takim stylu, ale nie przypadnie do gustu takim a takim osobom” zamiast „książka jest beznadziejna, nie podoba mi się i w ogóle jest fuj”. Wymagało by to faktycznego poznania społeczeństwa, jednak dlaczego nie mielibyśmy wymagać od dziennikarzy, więc i krytyków profesjonalizmu, jak od lekarzy? Dlaczego gdyby Tomasz Lis w swoje programy zaczynał od słów „niech Pan powie kim Pan jest, bo ja nie wiem i w zasadzie to o co chodzi” uznalibyśmy go za złego dziennikarza, a krytyków atakujących wszystko, co nie jest zgodne z ich gustami nie uznajemy po prostu za miernych krytyków? Czy warto ich słuchać i czy warto w ogóle dopuszczać ich do głosu, skoro ich zdanie może być w zasadzie równoważne ze zdaniem sąsiadki? Czy warto tracić czas i miejsce np.: w gazetach na zamieszczanie tam opinii krytyków, zamiast zamieścić tam listę nowych pozycji i czasami wywiad z wykonawcą/autorem? Czy w ogóle ma sens zamieszczanie działu „kultura” w gazetach? Czy ma sens wypowiadanie się na temat jakiejkolwiek muzyki w prasie nie związanej z danym nurtem muzycznym? A może pozostawić słuchacza nieskalanego cudzą opinią i po prostu puszczać fragmenty promocyjne w radio czy telewizji? Czy nie lepszym rozwiązaniem było by publikowanie fragmentów tekstów książek, zamiast zdania na ich temat wypowiedzianego przez kogoś? Te pytania rzucę na pastwę właśnie krytyków. Najchętniej tych początkujących. Moim zdaniem odpowiedź na te pytania zależy właśnie od tego, jakich krytyków będziemy mieli. Czy tych profesjonalnych, czy amatorów mówiących o swoich prywatnych odczuciach.
Słowem zakończenia apel do wszystkich. Do młodych, starych, czarnych, białych, gothów, fanów techno, pań w garsonkach i mężczyzn w swetrach. Zanim publicznie dacie upust swojemu niezadowoleniu z czyjegoś wyglądu, zanim parskniecie śmiechem na czyjś widok, zanim zrobicie głupią minę. Zanim powiecie „gówniarz się popisuje, pewnie ma problemy ze sobą” zastanówcie się nad sobą samym. Wszystko jest względne, nic nie jest uniwersalne. Wychodząc na ulicę istniejemy zarówno w swoim umyśle, jak i w umysłach innych, a przecież każdy jest trochę inny. Możesz być przekonany, że chodząc w garniturze, jesteś elegancki i taki, jak powinieneś, ale przecież ktoś może rozpoznać w nim krój sprzed 5 lat, więc według niego niemodny i nieestetyczny. Ten sam garnitur może być uważany za elegancki lub wręcz przeciwnie, bo źle dopasowany do sylwetki, bo w nieodpowiednim kolorze. Nakładając nowe ciuchy New Yorker-a, czy House-a w oczach jednych stajesz się modny, w oczach innych śmieszny. Dajmy więc sobie spokój z mierzeniem innych swoją miarką i przynajmniej nie wypowiadajmy swoich opinii jako „jedynie słusznych”, bo i to w oczach pewnych osób może uchodzić nie za objaw dobrego gustu, a za brak kultury i pomyślunku. Nie bądźmy narodem ograniczonych twardogłowych. Bo przecież czy istnieje gust nietykalny, odpowiedzialny za wybór kobiety/mężczyzny życia i gust, który można atakować odpowiedzialny za muzykę czy kształtowanie swojego wizerunku? Otóż nie. Istnieje człowiek i to jego atakujemy i obrażamy, tak samo jak kiedyś atakowano Indian w obu Amerykach, za to, że byli inni, czyli „gorsi”. Do póki czyjaś wolność nie narusza twojej, nic ci do niego. Tu pewnie pojawią się głosy, że przecież to, co tutaj zapisałem, jest jedynie wyrazem mojego własnego gustu. Owszem, może i tak jest. Jednak nigdy nie uważałem, że nie ma żadnych granic, a ten tekst jest swojego rodzaju apelem, by nie naruszać wolności innych osób. Nie można chowając się za wolnością słowa bluzgać i obrażać tak samo, jak nie może być tak, że zasłaniając się wolnością, plujemy pod nogi drugiej osobie, ordynarnie zasłaniamy parasolem rozkład jazdy autobusów, czy wreszcie palimy papierosa za papierosem w nie wietrzonym pomieszczeniu „bo nie ma zakazu palenia”. Oczywiście, że owej wolności trzeba bronić, jednak powinna istnieć równowaga, między dobrem jednostki, a dobrem innej jednostki czy ogółu. Kiedyś istniały maniery. Teraz uległy niestety zatarciu. Warto by do nich wrócić, zrozumieć je i samemu, dobrowolnie oddać fragment swojej wolności, by żyło się lepiej, bo przecież świat składa się z ludzi równych sobie. To jednak musiało by wynikać z kultury, którą niełatwo zmienić.

Kajetan
mlodzigniewni@o2.pl
(w tytule proszę wpisać imię autora)

wtorek, listopada 07, 2006

Teraz kilka fotek Kajetana i oczywiście komentarz który nie musi mieć oparcia w rzeczywistości:)


Kajetan ogólnie jest spokojnym, ustatkowanym młodym człowiekiem, o troszkę dziwnych upodobaniach jeśli idzie o ubiór, ale nic to...
...jest taki słodziutki, taki lizaczek można by powiedzieć, ale jak go ktoś wkurzy...
...no to odzywa się w nim rycerska dusza i przeciwnika nie uratuje nawet pokrewieństwo z matrixowskim Neo, bo Kajt i tak go załatwi i...
...znowu stanie się spokojnym młodym człowiekiem, o dziwnych upodobaniach jeśli idzie o ubiór...:)

Wojtek

Czas na obiecane fotki. Poniżej kilka zdjęć z występu Kabaretu A3, z krótkim komentarzem który mało ma wspólnego z rzeczywistością:)


...jak już napisałem, jesteśmy razme z Adamem w Kabarecie A3...
...i to czasami aż za bardzo razem...
...czasami się zastanawiamy po co...
...przecież Adam nie lubi ubierać tego czepka...
...nie lubi jak mu dokuczam podczas wystepu...
...ja nie lubię jak o mi przerywa jak mówię...
....śmieję się z mojego stylu ubierania...
...później mnie przeprasza...
...choć forma tych przeprosin mnie trochę dziwi...
...Adam to w ogóle lubi się przebierać...

...i tak głupio ubrany gada o babach...
...wysyła mi zdjęcia bab...
... ja mu kupuje ciasteczka w zamian...
....aż w końcu biorę z publiczności babkę...i to jest wszytsko bardzo meczące...
...tak męczące, że następne skecze muszę zapowiadać już na leżąco... :)

Wojtek

czwartek, listopada 02, 2006

Wojtek, czyli o jednym takim, który jest za wysoki i źle mu z tym bo z góry czasami więcej się dostrzega.

Witajcie! Czas na ostatni tekst, nazwijmy to biograficzny. Do odstrzału został tylko Wojtek.

O Kabarecie A3 już wiecie. To dla mnie takie hobby, niektórzy zbierają znaczki, ja występuję. Z Adamem różni nas jedynie podejście do kabaretu on jest nim zafascynowany od lat, ja gram bo ponoć „nadaje się”(tak mi powiedział Adam jak mówił mi żebym z nim ten kabaret współtworzył) i sprawia mi frajdę rozśmieszanie ludzi, tym bardziej, że żyjemy w smutnym kraju.
W przyszłości będę korespondentem zagranicznym w telewizji tylko muszę studia skończyć;)a to może potrwać. O moich poglądach dowiecie się z przyszłych tekstów, teraz parę suchych faktów jeśli idzie o moje zainteresowania:

Film – kocham kino, ale nie takie typu: Tom Cruise biegający przez 2 godziny i ratujący świat w misji niemożliwej, która odziwo okazuje się możliwa. Ulubione współczesne hollywoodzkie produkcje to „Huragan” z Dezelem Washingtonem, „Chwała” z Washingtonem i jedna z ostatnich scen filmu „Czas zabijania” z Matthew McConaughey(przemowa przed ławą przysięgłych). Ze starszych filmów made in america…hmmm długo by wymieniać…„Deszczowa piosenka”, „Casablanca” i wiele wiele innych. Z kina europejskiego to bez wątpienia „Życie jest piękne” Roberto Beniniego, w Polsce Kieślowski, Zanussi, Wajda(ale tylko filmy lat 60/70) i Polański. O filmach już wystarczy bo mógłbym jeszcze tak długo.

Książka – w moim przypadku bardzo niebezpieczna rzecz, za bardzo się zaczytuję np. w autobusach…mijam przystanek na którym miałem wysiąść…i musze kupować bilet żeby wrócić…więc poza tym, że niebezpieczna to i droga. Jestem strasznie wybredny jeśli idzie o ksiązki, bestsellery raczej mnie nie ciągną, jak czytałem „Kod da Vinci” nie doczytałem do końca(co bardzo rzadko mi się zdarza)bo tak mnie nudziła, tak na marginesie film była katastrofalny. Najlepsze ksiązki jeszcze przede mną, jedna którą czytałem chyba z 4,5 razy to „Klub Pickwicka” Dickensa, genialna powieść. To co dokładnie czytam wyjdzie w przyszłych tekstach.

Muzyka – wszystko! Żeby krytykować czyjąś twórczość trzeba ją poznać, dlatego ostatnio nawet Dode słuchałem…przez chwilę. Ale tak ogólnie rzecz biorąc to nie mam chyba ulubionego gatunku muzycznego, ostatnio fascynuję się piosenkami Janusza Radka, wcześniej była fascynacja Frankiem Sinatrą, Barrym Whitem, Billem Withersem, mnóstwo tego jest w zależności od nastroju. Lubię wszystko co jest zaśpiewane dobrym głosem i ma coś do przekazania jeśli idzie o tekst. A że we współczesnym świecie takie połączenia się nie sprzedają to mamy rynek fonograficzny jaki mamy.
Tak jak napisałem wcześniej więcej o mnie dowiecie się z moich tekstów. Pozdrawiam!

Wojtek
mlodzigniewni@o2.pl
(w temacie wpiszcie imię)

środa, listopada 01, 2006

Adam czyli długowłosy, który nie przepada za metalem i pochodnymi.

Co mógłbym o sobie powiedzieć? Dużo rzeczy, ale nie umiem sobie wszystkiego przypomnieć. Zacznę od tego, że od kilku lat duża część mojego życia łączy się z kabaretem, zarówno z jednej jak i drugiej strony sceny. Razem z Wojtkiem występujemy w kabarecie A3, ale na ten temat później.
Jestem osoba otwartą, towarzyską, wesołą. Tak przynajmniej niektórzy twierdzą. Nie mnie oceniać ile w tym prawdy. Ja wiem jedno na pewno – czasami potrafię powiedzieć coś co niektórzy chcieli powiedzieć, ale bali się. Dlatego napiszę teraz – Kajetan ma małego. I ta kropka wszystko wyjaśnia. Nie ma żadnych niedomówień jak z pierwszego tekstu.
Ja nie mam żadnych koni w domu jak Kajetan, bo mieszkam w bloku. Mam za to różne zainteresowania. Lubię czytać i to w ilościach, które niektórych przerażają. Jakie książki lubię najbardziej?? W tym roku zainteresowałem się fantastyką i science fiction (czy jak to się pisze). Ale o autorach powstanie kolejny tekst, więc teraz tylko wymienię nazwiska. Łukanjenko, Prachett. Oczywiście czytałem „klasykę” fantastyki ostatnich lat, czyli „Harry Potter” jak i klasykę klasyki fantastyki, czyli „Władca Pierścieni” oraz klasykę mniej znanej fantastyki, czyli „Opowieści z Narnii”. Ponadto czytałem dużo, dużo różnych innych książek. Kryminały, publicystykę, klasykę i tak dalej i tak dalej.
Szkocja - to jest to czym bardziej się interesuję. Historię tego regionu czytałem wielokrotnie i wiem, że w najbliższym czasie znowu przeczytam. Ponadto przyznam się – TAK! Byłem w Szkocji. TAK! Pojechałem tam w celach zarobkowych. TAK! Wydałem wszystkie zarobione pieniądze na zwiedzanie i pamiątki związane z tą piękną krainą. Każdemu polecam. Niezapomniane przeżycie. Obiecuje dołączyć kilka zdjęć z mojego wyjazdu, a może i nawet pojawi się tekst o tym.
Jak każdy młody człowiek oglądam telewizję. Mam tylko jedną wadę. Nie umiem oglądać filmu jak są reklamy, bo zmieniam program, zaczynam oglądać co innego i zapominam o tym pierwszym. Dlatego oglądam filmy tylko na komputerze (oczywiście legalnie kupione lub wypożyczone ;-) ). A w telewizji oglądam tylko seriale lub różne programy na TVN 24, Discovery, czy też TVN TURBO.
Mój ulubiony film? Hmmm. Może być Braveheart i Rob Roy (związki ze Szkocją widoczne). Innych nie mam. Ulubiona książka? Nie istnieje. Bardzo rzadko się zdarza, żebym czytał coś dwa razy. Ulubiony autor? Harlan Cohen. Jego ksiązki są na pewno moimi ulubionymi i kiedyś na pewno znów je przeczytam. Ulubiony zespół? Coś z polskiego rocka, na pewno nie nic metalowego, z gotyku i tym podobne. Długie włosy mam tylko dlatego, że chciałem mieć długie. Nie oznacza to przynależności do żadnej armii szatana, czy coś podobnego.
Na sam koniec napisze tylko o dwóch serialach, które jako jedyne obejrzałem od początku do końca (jeden wciąż leci więc tylko od początku do dziś). Są to That 70s show (po polskiemu Różowe lata 70) oraz Lost (po polskiemu Zagubieni). I co mogę powiedzieć. Oglądajcie bo warto.
To tyle o mnie i o rzeczach ze mną związanych. O czym będę pisał. O tym co mi ślina na palce przyniesie (czy jakoś tak). Mam tylko nadzieje, ze wam się spodoba.